- Sev?
Wszystko okej? Źle się czujesz, czy coś? – Lexi pojawiła się przy mojej ławce.
– Jesteś cały czerw…
- Kto to
jest? – przerwałem, starając się na nią nie patrzeć.
- Mówisz o
tym nowym? Na imię ma Martin. Podobno przeniósł się tutaj z miasta. Kiblował,
więc jest od nas starszy o rok. A co?
- Nic. –
Wstałem z krzesła i ruszyłem do wyjścia z klasy.
- Jak to
nic? To jest ten chłopak, który wtedy na ciebie wpadł, mam rację?
- Nie
mylisz się.
Zatrzymaliśmy
się przed klasą historyczną, gdzie mieliśmy następną lekcję.
- Więc? O
co chodzi?
- Czy ty
zawsze musisz szukać dziury w całym? Nie martw się, wszystko okej –
poczochrałem ją po głowie.
Lexi
skrzyżowała ręce na piersi, a jej lewa brew poszybowała do góry. Czekała, aż
coś z siebie wyduszę. Na szczęście ktoś skutecznie rozproszył jej uwagę,
zachodząc ją od tyłu.
- Bu!
Cześć Słońce – Scott pocałował Lexi w policzek.
- Scott!
Nie zachodź mnie tak! Jeszcze bym ci walnęła przez przypadek – powiedziała i
oddała pocałunek, tym razem w usta.
- Błagam…
musicie? – udałem niezadowolenie z tego widoku.
- A co?
Zazdrościsz? – zapytała uszczypliwie. – Mógłbyś też w końcu kogoś wyłapać –
mrugnęła mi.
Scott
zauważył to mrugnięcie i wyciągnął z niego wnioski.
- Proszę,
proszę. Czyżby nasz mały Sevciu miał jakąś dziewczynę na oku? Kim ona jest?
- Nikim.
Zgrywa się.
- Jasne. A
tak przy okazji, to zna ktoś tego chłopaka? Pierwszy raz go widzę, a cały czas
tu patrzy.
Wszyscy zerknęliśmy w stronę, w którą patrzył Scott.
Kilka
metrów dalej pod ścianą stał… Martin. W otoczeniu pięcio… sześcioosobowej
grupki dziewczyn. Można się było tego spodziewać... Swoim ponadprzeciętnym
wyglądem przyciągał i zdecydowanie wyróżniał się z tłumu. Gołym okiem można
było zobaczyć, że żyje na swoich zasadach. Jego pewność siebie tylko to
potwierdzała. Gesty, chód, a nawet mimika twarzy mówiła, że lepiej z nim nie
zadzierać. A przede wszystkim… Najbardziej mnie to wkurzało : ma mnie w garści.
Wie, że jestem w zespole. Wie, że jestem gejem. Wie, że to ukrywam i w każdej
chwili może wszystko ujawnić. A teraz perfidnie na mnie patrzy ignorując
zainteresowanie tamtych dziewczyn. Jego wzrok mnie hipnotyzował do tego
stopnia, że nie byłem w stanie go przerwać. Nie byłem świadomy tego, że jestem
obserwowany przez parę oczu stojących obok mnie. Moje myśli uleciały gdzieś
daleko, daleko stąd, ale pozostał tylko jeden obraz: hipnotyzujących, ciemnych
oczu i figlarnie wykrzywionych ust.
- …ev.
Sev!
- Co jest?
O co chodzi z tym kolesiem? – Scott patrzył na mnie z ciekawością.
Odleciałem?
Cholera, co jest z nim nie tak? A co bardziej… Co jest ze mną?
Nic nie odpowiedziałem, więc Lexi interweniowała.
- Sev,
może pójdź do domu, co? Znów jesteś cały czerwony. Może masz gorączkę?
-
Faktycznie. Pierwszy raz widzę na tej bladej buźce kolorki. Lepiej się zwolnij.
- Właśnie.
Z a n i m s i ę c o ś
s t a n i e. – Lexi popatrzyła na mnie tym wzrokiem, który tylko ja
mogłem zrozumieć. Czyli, że złożyła wszystko w całość… No pięknie.
- Może
macie racje. – przetarłem oczy opuszkami palców. – Powiedz nauczycielowi, że
się źle czułem i poszedłem do domu. Jakoś to później usprawiedliwię.
Dzwonek
uderzył do naszych uszu, oznajmiając, że przerwa dobiegła końca.
- To na
razie – dostałem od Lexi buziaka. – Zadzwonię do ciebie później.
- Ja też
lecę na lekcję. Pa słońce – powiedział Scott i pocałował Lexi. – Widzimy się na
próbie?
- Tak.
Nie. Dzisiaj nie mogę. Mam kolację z nowymi sąsiadami.
- Nowymi
sąsiadami? – Lexi zmarszczyła brwi.
- Nie
mówiłem ci? Greyowie się wyprowadzają i koleżanka mamy wynajęła ich dom. Jak się
już zadomowią mam pokazać jej córce miasto.
- Ooo…
Może to twoja szansa – Scott wyszczerzył się do mnie. – Lecę, bo widzę Rekina
na horyzoncie. – Powiedział i pobiegł w stronę schodów, mając na myśli Pana od fizyki, który
nienawidził spóźnień.
Przewróciłem
oczami na wcześniejszą sugestię i pożegnałem się z Lexi. Nie miałem zamiaru
wracać teraz do domu. Słońce przyjemnie grzało, więc postanowiłem, że pójdę w
pewne miejsce. O tej porze było tam pięknie, a co ważniejsze nikt tam nie
przychodził. Zastanawiałem się nad tym, czy może powinienem pojechać autobusem,
ale ostatecznie wybrałem, że pójdę pieszo. Dobrze mi to zrobi. Byłem w jakimś
dziwnym stanie. Nie chciało mi się myśleć. Mijałem kolejne domy całkowicie
nieobecny. Nie zwracałem uwagi nawet na to, gdzie idę, a nogi same mnie tam
niosły.
Nim się spostrzegłem byłem już prawie na miejscu. Domy
znikły z pola widzenia, a horyzont wypełnił się zielonymi łąkami. Skręciłem w
jedną z bocznych dróżek przy głównej ulicy. Kopiąc kamyki po drodze, myślałem o
ostatnich paru dniach, które tak diametralnie się różniły na tle mojego
systematycznego życia. Doszedłem do rozwidlenia dróg i skręciłem w lewo. Widać,
że nikt tędy nie chodził od bardzo dawna. Musiałem przedrzeć się przez gęstwinę
krzaków, między którymi ukrywały się takie z kolcami. Nie zauważyłem jednej
gałęzi, która zahaczyła o mój rękaw i w efekcie rozdarła mi bluzę.
- Cholera!
– obejrzałem długie rozdarcie przyjmując do wiadomości, że będę musiał się z
nią pożegnać. Ruszyłem dalej, aby po chwili wyjść z tego gąszczu. Moim oczom
ukazał się widok żywcem wyjęty z jakiejś bajki. Wielkie, rozkwitające drzewo
wiśniowe stało nad połyskującym od słońca niewielkim jeziorkiem. W jednej
chwili wróciły wspomnienia, które wywołały na mojej twarzy uśmiech. Przypomniało
mi się, gdy razem z Lexi znaleźliśmy to miejsce. Byliśmy wtedy dzieciakami z
podstawówki, które pierwszy raz postanowiły się zbuntować i pójść na wagary.
Oczywiście nie uszło nam to na sucho i rodzice Lexi zakazali nam się kolegować,
ponieważ uważali, że mam na nią zły wpływ. Jak widać nadal się przyjaźnimy.
Później w czasie wakacji przychodziliśmy tutaj codziennie. Nawet zawiesiliśmy
huśtawkę na jednej z gałęzi, która nadal tu wisiała, chociaż wątpiłem w jej
wytrzymałość zważając na jej aktualny stan. Z biegiem czasu zapomnieliśmy o tym
miejscu.
Położyłem się na trawie przy drzewie, kładąc sobie pod głowę
plecak. Był tu taki spokój… Patrzyłem na chmury, które płynęły na niebie
nigdzie się nie spiesząc. Nawet nie zauważyłem, kiedy zasnąłem.
Kiedy moje
powieki podniosły się, oczy ujrzały przepiękny zachód słońca. Przysnęło mi się? Przeciągnąłem się i
chwilę mi zajęło, aby powrócić do rzeczywistości.
Jak oparzony sięgnąłem po telefon. Dwanaście nieodebranych
połączeń. Dziewięć od mamy i trzy od Lexi. Godzina 17:14. Cholera, miałem
wyciszony telefon! Zerwałem się z ziemi i zacząłem wyścig z czasem. O
osiemnastej mamy kolację! Nie zdążę! Przeszukałem w głowie rozkład jazdy
najbliższych autobusów. Jeśli się pospieszę to zdążę na jeden… Przedarłem się
przez krzaki i ruszyłem dróżką, aby po chwili wybiec na główną ulicę. Widziałem
już przystanek. Może jednak zdążę…
Jak na złość za moimi plecami usłyszałem dźwięk, który mógł
wydawać tylko autobus. Przyspieszyłem jeszcze bardziej, co chyba było
niemożliwe przy moich zdolnościach. Serce waliło mi jak młot, a płuca buntowały
się i ostrzegały, że zaraz je wypluję. Mimo wszystko nadal biegłem, chociaż
autobus był już przy przystanku. Ku moim oczekiwaniom nie ruszał z miejsca.
Dobiegłem do pojazdu wpadając do niego kompletnie zdyszany.
- No
młody, szybki jesteś – rzucił do mnie kierowca i zamknął drzwi, ruszając z
miejsca.
- Dziękuję
– tylko tyle zdołałem wydusić. Autobus był na wpół pełny, więc skasowałem bilet
i usiadłem na jednym z wolnych miejsc przy oknie.
Po dwudziestu
minutach byłem już w mojej okolicy. Ruszyłem szybkim krokiem w stronę domu, bo
biegać już nie dawałem rady. Mój dzienny… ekhem… tygodniowy limit się wyczerpał. Biegi zdecydowanie nie
były moją mocną stroną.
Po mniej więcej pięciu minutach byłem już w domu. Od razu na
wejściu powitała mnie wyszykowana i zdenerwowana mama. Zacząłem zdejmować buty,
kiedy zaczęła:
- Severyn
gdzieś ty był? Dzwoniłam do ciebie chyba z milion razy! Margaret zaraz tu
będzie! I coś ty robił, że wyglądasz jakbyś właśnie przebiegł maraton?
- Sorki
mamo, przysnęło mi się i musiałem biec, żeby zdążyć na autobus. Idę szybko pod
prysznic. Ile mam czasu?
- Niecałe
piętnaście minut, więc się pospiesz.
Wbiegłem
szybko na górę, zrzucając po drodze plecak i część ubrań. Wziąłem najszybszy
prysznic w moim życiu, ubrałem się, wysuszyłem włosy i voilà! Piętnaście minut,
jak w zegarku. Usłyszałem dzwonek do drzwi, więc założyłem jeszcze okulary i
ruszyłem do drzwi. Schodziłem schodami, słysząc rozmowę i śmiech mojej mamy.
Gdy byłem na ostatnim schodku stanąłem jak wryty. To są chyba kurwa jakieś
żarty…
- O Sev –
powiedziała moja mama ze śmiechem słyszanym w głosie. – Poznaj Margaret - moja
przyjaciółka ze szkolnych lat. A to jest jej syn. Zaszła pomyłka – zaśmiała się
i zwróciła się do chłopaka. – Martin, poznaj mojego syna Severyna.
Ten jakby
dopiero teraz zainteresował się moją obecnością, spojrzał przeszywając mnie
tymi ciemnymi, jak północ oczami. Widziałem, jak na jego twarzy pojawia się
rozbawiony i arogancki uśmiech. Przełknąłem ślinę. W co ja się do cholery
wpakowałem? Powiedzcie mi, że to jakiś żart i że on nie jest moim nowym
sąsiadem…
- Ależ
proszę Pani, my się już znamy – uśmiechał się uśmiechem, w którym czaiło się
wyzwanie. – Chodzimy razem do klasy, prawda Sev? – powiedział moje imię w taki
sposób, że aż przeszły mnie ciarki.
Nie pozostawało mi nic innego, jak tylko się z nim zgodzić i
przetrwać jakoś ten wieczór…
Jaj! Nooo nie źle się zrobiło :D Lexi to mu chyba wkrótce zacznie wiercić dziurę w brzuchu, żeby jej wszystko powiedział xD
OdpowiedzUsuńJak Sev będzie tyle przed nią ukrywał to faktycznie może się tak stać :D
UsuńDziękuję za komentarz :)
Łooo to się porobiło :DD Hahahaha biedny Sev.. A może jednak nie? ^^ Ciekawa jestem co dalej! :D Zaskoczyłam się, myslałam że namieszasz tu z jakąś dziewczyną a tu taka niespodzianka \(^_^)/
OdpowiedzUsuńczekam na neeext <33
~Marlena
I tak miało być :)
UsuńDziękuję za komentarz :D
Wow... Dzieje się, dzieje :3 Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy! ^ ^
OdpowiedzUsuńWłaśnie chciałam powiadomić, że wstrzymuję bloga na czas nieokreślony i wrócę do was z większą ilością materiału. Wena i chęci mnie opuściły :/ Za dużo spraw na głowie i nie mam czasu pisać... Ale jak tylko się to zmieni, poinformuję was :)
UsuńDziękuję za komentarz :)
Jaaak too wstrzymany :((( A ja czekam i czekam na nowy rozdział bo nie zauważyłam tego komunikatu po prawej ;(((
OdpowiedzUsuńNiech ta wena do ciebie wraca czym prędzej <3333
~Marlena
O nie '!! Wstrzymujesz.? ;-: szkoda ale czekam na next i nie mg. sie doczekac!!!!
OdpowiedzUsuńO jaaaa! :O xD Myślałam, że to będzie tak, że ta córka Margaret zakocha się w Severynie i że będzie to przeszkodą dla yaoi, a tego to ja się w życiu nie spodziewałam xD Btw. często tak mam: zerkam na telefon, a tu 50 nieodebranych połączeń od mamy xD I wtedy wiem, że mogę już pisać testament... Jeju, uwielbiam to Twoje opowiadanie *^*
OdpowiedzUsuńCacy
I szkoda, że wstrzymujesz bloga, ale rozumiem, siła wyższa, co zrobić ;) Będę czekać! ^^
UsuńCacy
Witajcie! Po długiej przerwie wracam do was, ale nie na blogspota :( okrutny los tak chciał, że zapomniałam loginu do tego bloga... Zapraszam na wattpada, gdzie wznawiam wszystko od początku z drobnymi zmianami w opowiadaniu :D mam tylko nadzieję, że ktoś to przeczyta ^^ https://www.wattpad.com/user/quiett-an
OdpowiedzUsuńquiett an