środa, 21 stycznia 2015

Rozdział 9




- Sev? Wszystko okej? Źle się czujesz, czy coś? – Lexi pojawiła się przy mojej ławce. – Jesteś cały czerw…
- Kto to jest? – przerwałem, starając się na nią nie patrzeć.
- Mówisz o tym nowym? Na imię ma Martin. Podobno przeniósł się tutaj z miasta. Kiblował, więc jest od nas starszy o rok. A co?
- Nic. – Wstałem z krzesła i ruszyłem do wyjścia z klasy.
- Jak to nic? To jest ten chłopak, który wtedy na ciebie wpadł, mam rację?
- Nie mylisz się.
Zatrzymaliśmy się przed klasą historyczną, gdzie mieliśmy następną lekcję.
- Więc? O co chodzi?
- Czy ty zawsze musisz szukać dziury w całym? Nie martw się, wszystko okej – poczochrałem ją po głowie.
Lexi skrzyżowała ręce na piersi, a jej lewa brew poszybowała do góry. Czekała, aż coś z siebie wyduszę. Na szczęście ktoś skutecznie rozproszył jej uwagę, zachodząc ją od tyłu.
- Bu! Cześć Słońce – Scott pocałował Lexi w policzek.
- Scott! Nie zachodź mnie tak! Jeszcze bym ci walnęła przez przypadek – powiedziała i oddała pocałunek, tym razem w usta.
- Błagam… musicie? – udałem niezadowolenie z tego widoku.
- A co? Zazdrościsz? – zapytała uszczypliwie. – Mógłbyś też w końcu kogoś wyłapać – mrugnęła mi.
Scott zauważył to mrugnięcie i wyciągnął z niego wnioski.
- Proszę, proszę. Czyżby nasz mały Sevciu miał jakąś dziewczynę na oku? Kim ona jest?
- Nikim. Zgrywa się.
- Jasne. A tak przy okazji, to zna ktoś tego chłopaka? Pierwszy raz go widzę, a cały czas tu patrzy.
Wszyscy zerknęliśmy w stronę, w którą patrzył Scott.
Kilka metrów dalej pod ścianą stał… Martin. W otoczeniu pięcio… sześcioosobowej grupki dziewczyn. Można się było tego spodziewać... Swoim ponadprzeciętnym wyglądem przyciągał i zdecydowanie wyróżniał się z tłumu. Gołym okiem można było zobaczyć, że żyje na swoich zasadach. Jego pewność siebie tylko to potwierdzała. Gesty, chód, a nawet mimika twarzy mówiła, że lepiej z nim nie zadzierać. A przede wszystkim… Najbardziej mnie to wkurzało : ma mnie w garści. Wie, że jestem w zespole. Wie, że jestem gejem. Wie, że to ukrywam i w każdej chwili może wszystko ujawnić. A teraz perfidnie na mnie patrzy ignorując zainteresowanie tamtych dziewczyn. Jego wzrok mnie hipnotyzował do tego stopnia, że nie byłem w stanie go przerwać. Nie byłem świadomy tego, że jestem obserwowany przez parę oczu stojących obok mnie. Moje myśli uleciały gdzieś daleko, daleko stąd, ale pozostał tylko jeden obraz: hipnotyzujących, ciemnych oczu i figlarnie wykrzywionych ust.
- …ev. Sev!
- Co jest? O co chodzi z tym kolesiem? – Scott patrzył na mnie z ciekawością.
Odleciałem? Cholera, co jest z nim nie tak? A co bardziej… Co jest ze mną?
Nic nie odpowiedziałem, więc Lexi interweniowała.
- Sev, może pójdź do domu, co? Znów jesteś cały czerwony. Może masz gorączkę?
- Faktycznie. Pierwszy raz widzę na tej bladej buźce kolorki. Lepiej się zwolnij.
- Właśnie. Z a n i m  s i ę  c o ś  s t a n i e. – Lexi popatrzyła na mnie tym wzrokiem, który tylko ja mogłem zrozumieć. Czyli, że złożyła wszystko w całość… No pięknie.
- Może macie racje. – przetarłem oczy opuszkami palców. – Powiedz nauczycielowi, że się źle czułem i poszedłem do domu. Jakoś to później usprawiedliwię.
Dzwonek uderzył do naszych uszu, oznajmiając, że przerwa dobiegła końca.
- To na razie – dostałem od Lexi buziaka. – Zadzwonię do ciebie później.
- Ja też lecę na lekcję. Pa słońce – powiedział Scott i pocałował Lexi. – Widzimy się na próbie?
- Tak. Nie. Dzisiaj nie mogę. Mam kolację z nowymi sąsiadami.
- Nowymi sąsiadami? – Lexi zmarszczyła brwi.
- Nie mówiłem ci? Greyowie się wyprowadzają i koleżanka mamy wynajęła ich dom. Jak się już zadomowią mam pokazać jej córce miasto.
- Ooo… Może to twoja szansa – Scott wyszczerzył się do mnie. – Lecę, bo widzę Rekina na horyzoncie. – Powiedział i pobiegł w stronę schodów,  mając na myśli Pana od fizyki, który nienawidził spóźnień.
Przewróciłem oczami na wcześniejszą sugestię i pożegnałem się z Lexi. Nie miałem zamiaru wracać teraz do domu. Słońce przyjemnie grzało, więc postanowiłem, że pójdę w pewne miejsce. O tej porze było tam pięknie, a co ważniejsze nikt tam nie przychodził. Zastanawiałem się nad tym, czy może powinienem pojechać autobusem, ale ostatecznie wybrałem, że pójdę pieszo. Dobrze mi to zrobi. Byłem w jakimś dziwnym stanie. Nie chciało mi się myśleć. Mijałem kolejne domy całkowicie nieobecny. Nie zwracałem uwagi nawet na to, gdzie idę, a nogi same mnie tam niosły.
Nim się spostrzegłem byłem już prawie na miejscu. Domy znikły z pola widzenia, a horyzont wypełnił się zielonymi łąkami. Skręciłem w jedną z bocznych dróżek przy głównej ulicy. Kopiąc kamyki po drodze, myślałem o ostatnich paru dniach, które tak diametralnie się różniły na tle mojego systematycznego życia. Doszedłem do rozwidlenia dróg i skręciłem w lewo. Widać, że nikt tędy nie chodził od bardzo dawna. Musiałem przedrzeć się przez gęstwinę krzaków, między którymi ukrywały się takie z kolcami. Nie zauważyłem jednej gałęzi, która zahaczyła o mój rękaw i w efekcie rozdarła mi bluzę.
- Cholera! – obejrzałem długie rozdarcie przyjmując do wiadomości, że będę musiał się z nią pożegnać. Ruszyłem dalej, aby po chwili wyjść z tego gąszczu. Moim oczom ukazał się widok żywcem wyjęty z jakiejś bajki. Wielkie, rozkwitające drzewo wiśniowe stało nad połyskującym od słońca niewielkim jeziorkiem. W jednej chwili wróciły wspomnienia, które wywołały na mojej twarzy uśmiech. Przypomniało mi się, gdy razem z Lexi znaleźliśmy to miejsce. Byliśmy wtedy dzieciakami z podstawówki, które pierwszy raz postanowiły się zbuntować i pójść na wagary. Oczywiście nie uszło nam to na sucho i rodzice Lexi zakazali nam się kolegować, ponieważ uważali, że mam na nią zły wpływ. Jak widać nadal się przyjaźnimy. Później w czasie wakacji przychodziliśmy tutaj codziennie. Nawet zawiesiliśmy huśtawkę na jednej z gałęzi, która nadal tu wisiała, chociaż wątpiłem w jej wytrzymałość zważając na jej aktualny stan. Z biegiem czasu zapomnieliśmy o tym miejscu.
Położyłem się na trawie przy drzewie, kładąc sobie pod głowę plecak. Był tu taki spokój… Patrzyłem na chmury, które płynęły na niebie nigdzie się nie spiesząc. Nawet nie zauważyłem, kiedy zasnąłem.


Kiedy moje powieki podniosły się, oczy ujrzały przepiękny zachód słońca. Przysnęło mi się? Przeciągnąłem się i chwilę mi zajęło, aby powrócić do rzeczywistości.
Jak oparzony sięgnąłem po telefon. Dwanaście nieodebranych połączeń. Dziewięć od mamy i trzy od Lexi. Godzina 17:14. Cholera, miałem wyciszony telefon! Zerwałem się z ziemi i zacząłem wyścig z czasem. O osiemnastej mamy kolację! Nie zdążę! Przeszukałem w głowie rozkład jazdy najbliższych autobusów. Jeśli się pospieszę to zdążę na jeden… Przedarłem się przez krzaki i ruszyłem dróżką, aby po chwili wybiec na główną ulicę. Widziałem już przystanek. Może jednak zdążę…
Jak na złość za moimi plecami usłyszałem dźwięk, który mógł wydawać tylko autobus. Przyspieszyłem jeszcze bardziej, co chyba było niemożliwe przy moich zdolnościach. Serce waliło mi jak młot, a płuca buntowały się i ostrzegały, że zaraz je wypluję. Mimo wszystko nadal biegłem, chociaż autobus był już przy przystanku. Ku moim oczekiwaniom nie ruszał z miejsca. Dobiegłem do pojazdu wpadając do niego kompletnie zdyszany.
- No młody, szybki jesteś – rzucił do mnie kierowca i zamknął drzwi, ruszając z miejsca.
- Dziękuję – tylko tyle zdołałem wydusić. Autobus był na wpół pełny, więc skasowałem bilet i usiadłem na jednym z wolnych miejsc przy oknie.
Po dwudziestu minutach byłem już w mojej okolicy. Ruszyłem szybkim krokiem w stronę domu, bo biegać już nie dawałem rady. Mój dzienny… ekhem… tygodniowy  limit się wyczerpał. Biegi zdecydowanie nie były moją mocną stroną.
Po mniej więcej pięciu minutach byłem już w domu. Od razu na wejściu powitała mnie wyszykowana i zdenerwowana mama. Zacząłem zdejmować buty, kiedy zaczęła:
- Severyn gdzieś ty był? Dzwoniłam do ciebie chyba z milion razy! Margaret zaraz tu będzie! I coś ty robił, że wyglądasz jakbyś właśnie przebiegł maraton?
- Sorki mamo, przysnęło mi się i musiałem biec, żeby zdążyć na autobus. Idę szybko pod prysznic. Ile mam czasu?
- Niecałe piętnaście minut, więc się pospiesz.
Wbiegłem szybko na górę, zrzucając po drodze plecak i część ubrań. Wziąłem najszybszy prysznic w moim życiu, ubrałem się, wysuszyłem włosy i voilà! Piętnaście minut, jak w zegarku. Usłyszałem dzwonek do drzwi, więc założyłem jeszcze okulary i ruszyłem do drzwi. Schodziłem schodami, słysząc rozmowę i śmiech mojej mamy. Gdy byłem na ostatnim schodku stanąłem jak wryty. To są chyba kurwa jakieś żarty…
- O Sev – powiedziała moja mama ze śmiechem słyszanym w głosie. – Poznaj Margaret - moja przyjaciółka ze szkolnych lat. A to jest jej syn. Zaszła pomyłka – zaśmiała się i zwróciła się do chłopaka. – Martin, poznaj mojego syna Severyna.
Ten jakby dopiero teraz zainteresował się moją obecnością, spojrzał przeszywając mnie tymi ciemnymi, jak północ oczami. Widziałem, jak na jego twarzy pojawia się rozbawiony i arogancki uśmiech. Przełknąłem ślinę. W co ja się do cholery wpakowałem? Powiedzcie mi, że to jakiś żart i że on nie jest moim nowym sąsiadem…
- Ależ proszę Pani, my się już znamy – uśmiechał się uśmiechem, w którym czaiło się wyzwanie. – Chodzimy razem do klasy, prawda Sev? – powiedział moje imię w taki sposób, że aż przeszły mnie ciarki.
Nie pozostawało mi nic innego, jak tylko się z nim zgodzić i przetrwać jakoś ten wieczór…


środa, 14 stycznia 2015

Rozdział 8

Ruszyłem w stronę wyjścia wyczuwając za sobą obecność Gabriela. Słyszałem szepty za swoimi plecami, ale w tym momencie nie obchodziło mnie to, co sobie o mnie myślą. Gdzieś w głowie jakiś głos mówił mi, że może to wyglądać tak, jakbym był zazdrosny o Agnes. W sumie niech sobie tak myślą, lepiej dla mnie.
Otworzyłem drzwi i od razu uderzyło mnie chłodne, orzeźwiające powietrze. Zerknąłem w stronę drzew stwierdzając, że to dobre miejsce na „przyjacielską pogawędkę”, bo gdyby ktoś pokusił się o zerknięcie przez okno, to niestety – rozczarowałby się. Nie potrzebowałem żadnych świadków naszej rozmowy. Chciałem wypytać go o różne rzeczy. A przez to  chłodne powietrze mój umysł jakby odżył na nowo po niewielkiej ilości alkoholu.
- O co chodzi Sev? – zapytał, kiedy doszliśmy na miejsce.
Odwróciłem się do niego i podszedłem bliżej, ponieważ nic nie widziałem w tych ciemnościach.
- To ja powinienem o to zapytać. O co ci chodzi?
- O co mi chodzi z czym?
- Mówię o tych wszystkich… sytuacjach.
- Sytuacjach? – przybliżył się do mnie, a ja cofnąłem się machinalnie w tył.
- Wiesz o czym mówię, a szczególnie o wczorajszym dniu...
- A co takiego stało się wczoraj? – znów się przybliżył, na co dałem krok w tył.
- Nie udawaj g… – nie dokończyłem, bo w tym momencie moje plecy trafiły na coś twardego. Przejechałem dłońmi po chropowatej powierzchni domyślając się, że to drzewo.
- Mam nie udawać? – w słabym świetle księżyca dostrzegłem jego twarz. – Sev, ja nic nie udaje.
Stał teraz tak blisko… Cholera. Jak zrobi jeszcze jeden krok, to usłyszy szaleńcze bicie mojego naiwnego serca.
- Nie wiesz, co mówisz… Jesteś pijany.
Jego dźwięczny śmiech dotarł do moich uszu.
- Być może, ale wiem co mówię.
- Więc może powiesz mi o co chodzi z tą całą Agnes? – skrzyżowałem ręce na piersi, przypominając sobie po co w ogóle go tu zaciągnąłem.
- Agnes? – zmarszczył brwi. – Ach… Łudząco podobna do ciebie, nie sądzisz? – odgarnął mi kosmyk włosów, uśmiechając się czarująco.
- To znaczy… Jesteś… – poczułem dotyk na swojej ręce, więc spojrzałem w dół. Gabriel ścisnął moją dłoń, a mnie przeszły ciarki. Zajrzałem mu w oczy, które przepełnione były nadzieją i czymś, czego nie mogłem rozszyfrować. Ale teraz już miałem pewność.
- Zachowajmy to dla siebie – podparł się jedną ręką o pień, tuż przy mojej głowie. – Jeszcze jakieś pytania? – jego głos zniżył się do uwodzicielskiego szeptu.
- Nie… Nie wiem. Mam mętlik w głowie.
- Jeśli chcesz to możesz się jeszcze wycofać.
- Wycofać?
- Mhm… Bo mam zamiar zrobić jeszcze większy bałagan w twojej głowie.
Powiedział to, po czym mnie pocałował.


~


Cholera! Akurat dzisiaj autobus musiał przyjechać wcześniej i właśnie uciekał mi dosłownie sprzed nosa. Przystanąłem przy przystanku i sprawdziłem rozkład jazdy. Następny autobus mam za… świetnie! Za dwie godziny. Ze zrezygnowaniem ruszyłem chodnikiem w stronę szkoły nie licząc nawet na to, że zdążę na pierwszą lekcję. Wyjąłem słuchawki i włączyłem moją ulubioną piosenkę. Zatopiony we własnych myślach - które prawdę mówiąc od paru dni krążyły wokół pewnej zielonookiej osoby - nawet nie zauważyłem, że jestem  już przed szkołą. Wszedłem po schodach i otworzyłem drzwi. Ze zdziwieniem zauważyłem, że na korytarzach panuje już przerwa. Tak długo zajęło mi dotarcie do niej? Spojrzałem na plan lekcji, który mówił mi, że powinienem udać się na drugie piętro do sali biologicznej. Doszedłem do końca korytarza i kiedy wspinałem się schodami na górę zadzwonił dzwonek, oznajmiając koniec przerwy, a początek lekcji. Zacząłem pospiesznie przedzierać się między uczniami, którzy tak jak ja podążali do swoich klas.
Z trudem zdążyłem. Wszedłem do klasy jako ostatni i ze zdziwieniem zauważyłem, że wszystkie ławki są zajęte. A jeszcze bardziej zdziwił mnie fakt, że Lexi siedziała z Jenną, a nie ze mną, jak to było dotychczas. Spojrzałem na nią ze zdezorientowaniem unosząc pytająco brew do góry, a ona tylko popatrzyła się na mnie i wzruszyła bezradnie ramionami.
- O Severyn. Jednak raczyłeś się zjawić? Dobrze się spało? – pani Greengow popatrzyła na mnie ze zgrozą w oczach.
- To nie tak. Autobus mi uciekł – wytłumaczyłem, jednocześnie poprawiając zsuwające się okulary z mojego nosa.
- Ach tak? Ile razy już to słyszałam... No nic, uzupełnisz braki z pierwszej lekcji na następną, a teraz siadaj. Tam masz miejsce – wskazała na środkowy rząd i zaczęła uzupełniać dziennik.
Spojrzałem na wskazane miejsce, ale kompletnie nie wiedziałem kim jest osoba, która tam siedziała, a znałem przecież całą klasę. No przynajmniej z widzenia. Jakoś nie za bardzo uśmiechało mi się spoufalać z niektórymi bezmózgimi osobami.
Widziałem tylko jego plecy i tył głowy, bo jakoś nie raczył się odwrócić. Siedział z wyciągniętymi nogami pod ławką, jakby ze znudzeniem. Miał ciemno brązowe włosy. A może czarne? W każdym razie pierwszy raz widziałem tak głęboki odcień. Jego lekko kręcona grzywka była zaczesana do góry, można by rzec, że w artystycznym nieładzie. Aż się prosiło o zagłębienie palców w jego włosach. Przeczesać, mierzwić… Stop!
Miałem właśnie usiąść, ale stanąłem obok ławki jak wryty. Spojrzał na mnie. Przeszył mnie tymi czarnymi oczami, lekko wykrzywiając usta. Moje serce zamarło na chwilę, a ja przyglądałem mu się nadal. Nie uśmiechał się przyjaźnie. Był to uśmiech, który oznaczał kłopoty. I te oczy… Czarne oczy wbite we mnie, ściągające każdy mój ruch jak magnes. Dyskretnie przełknąłem ślinę i usiadłem na krześle obok niego. I nagle mnie olśniło... Przecież to ten sam chłopak który…
Spiąłem wszystkie mięśnie i wypuściłem powietrze przez zęby. Spojrzałem na Lexi, a ta posłała mi współczujący i przepraszający wzrok. Teraz już miałem pewność. To koleś, który wpadł na mnie w piątek i stłukł moje okulary! Rozumiem, że to mógł być wypadek, ale może by tak wypadło przeprosić, cokolwiek. Ale nie! Najlepiej prychnąć pod nosem i udawać, że nic się nie stało, po czym zwyczajnie zwiać. Czułem, jak na nowo się nakręcam. Co on robi do cholery w naszej klasie? Co więcej, czemu go od razu  nie rozpoznałem? Stałem jak głupi i się na niego gapiłem, co zresztą teraz on robi dokładnie to samo. Chwila, że co?!
- No co?! – powiedziałem półgłosem z bijącą ode mnie irytacją. A to wszystko przez te wcześniejsze myśli.
- Jak zawsze w humorku, co? – zaśmiał się cicho.
Kpi sobie ze mnie?
- A żebyś wiedział.
I w ten sposób zakończyłem naszą jakże długą wymianę zdań. Z trudem skupiłem się na lekcji mając świadomość, że jestem obserwowany. Moje myśli powędrowały o dwa dni wstecz, kiedy to Gabriel mnie pocałował. Mimowolnie uśmiechnąłem się, nadal nie dowierzając w to, co się wtedy stało. Do tej pory czułem jego usta na moich. To było jak sen, takie nierzeczywiste… Ale poranne dobijanie się Lexi przez telefon uświadomiło mnie, że jednak tak nie jest. Widziała całe zajście, ponieważ wyszła nas poszukać myśląc, że doszło do jakichś rękoczynów. Nie takich rękoczynów oczywiście.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos Pani Greengow, która zaczęła dyktować notatkę streszczającą lekcję. Sięgnąłem po długopis lecz w jakiś niewytłumaczalny sposób wypadł mi z ręki i wylądował na ziemi. Pod jego krzesłem. Zirytowany do granic możliwości schyliłem się po przedmiot. Już się podnosiłem, kiedy poczułem pustkę na moim nosie.
- Oddawaj – wyciągnąłem dłoń, aby zabrać mu moje okulary. Ten jednak zręcznie omijał moje próby przechwycenia i oddalił je poza mój zasięg. Musiałem się trochę wychylić i… udało się. Odebrałem zdobycz uświadamiając sobie, że praktycznie na nim leżę. Czym prędzej wróciłem do poprzedniej pozycji i założyłem okulary. Czułem się zażenowany. Ale czemu? Zerknąłem na niego ukradkiem. Rozsiadł się niedbale na krześle przyglądając mi się.
- Teraz już mam pewność – powiedział z tym leniwym uśmiechem na twarzy.
- Jaką pewność? – odparłem od niechcenia.
Zaśmiał się pod nosem, jakby tylko on rozumiał puentę żartu.
- Ciekawe miejsce na malinkę – patrzył mi prosto w oczy, a ja po chwili zrozumiałem co powiedział. Kompletnie spaliłem buraka, a on wstał równocześnie z dzwonkiem, czerpiąc satysfakcję z mojej reakcji.
Siedziałem jeszcze przez chwilę kompletnie oszołomiony, a w mojej głowie rozgrywała się scenka z klubu kiedy… To…
To on.


__________
 
Przepraszam, że taki krótki, ale po prostu ten rozdział sprawił mi do tej pory największe trudności. Kilka razy kasowałam jakąś część tekstu i pisałam od nowa, egh... Mam nadzieje, że nie jest aż tak zły, jak ja go widzę. :)